wtorek, 24 kwietnia 2012

"Jestem już dorosła! Przecież mam już 15 lat!" - czyli 'dorosłe' dzieciaki.

Przyszedł czas na to co mnie drażni i irytuje.
Nie znoszę kiedy dzieci (czyli także wszyscy ci którzy jeszcze pełnoletni nie są) chcą na siłę zrobić z siebie dorosłych. Zachowanie, styl ubierania, 'odgapione nawyki'...
Weźmy na przykład sytuację z dzisiaj. Będąc w szkole, stojąc sobie spokojnie w szkolnym bufecie do lady podszedł mały gówniarz z pierwszej klasy i poprosił: "Pani Halinko, proszę taką pyszną, mocną kawę"... Ok, ja mu pić nie zabraniam. Może lubi? Nie mój interes. Ale po co na Litość Boską tak się z tym obnosi!? Nie mógłby podejść, jeżeli już faktycznie pije kawę bo lubi, podejść i spokojnie, jak człowiek poprosić o nią nie wydzierając przy tym za przeproszeniem ryja na pół szkoły? Przecież to takie proste...
Inna sytuacja: Pamiętam jak kiedyś jedna z moich młodszych koleżanek pokłóciła się z mamą o fajki. Chryste! 15-latka wydarła się że jej własna matka nie ma prawa grzebać jej w torebce. Otóż, moi drodzy czytelnicy, ma prawo. Dopóki jesteśmy na utrzymaniu rodziców musimy podporządkować się zasadom w domu panującym. Już pomijam że gówniarzeria zaczęła brać się za fajki, alkohol... Moje zdanie brzmi tak: Dziewczyno, chłopaku! jeszcze w życiu zdążysz się napalić, schlać czy złapać fazę. To że okres gimnazjum i liceum dorośli nazywają najlepszym okresem w życiu człowieka nie znaczy że to jedyny czas na to by zacząć pić czy palić. Po co marnować te najpiękniejsze lata życia na rozpoczęcie nawyku?
Może jestem złośliwa. Może niesprawiedliwie oceniam. Drażnią mnie zachowania młodych niuń (13-16) które to na ulicy potrafią chwalić się ile już chłopaków zaliczyły. Hej! Dziewuchy! opamiętajcie się! To nie wy zaliczyłyście tylko was zaliczono! Taka jest smutna prawda.
Obcasy, wyzywający makijaż, dekolty po pas i mini spódniczki odkrywające cały tyłek nie sprawią że nagle z dzieciaków, młode nastolatki staną się kobietami. Nie tędy droga.
Apelować nie będę chociaż mogłabym. Moim zdaniem przez pokazywane w telewizji wzorce i 'ideały' dzieci zaczynają coraz szybciej tracić swój dziecięcy urok. Swoją magię.
Moim zdaniem lata gimnazjum powinny być przeżyte fajnie, ciekawie ale nie na ciągłym udawaniu kogoś kim się nie jest. Czy nie można poczekać jeszcze kilku lat na ten dowód osobisty, na własną osiemnastkę po której będzie można robić co się będzie chciało?
Szanujmy się. Nie róbmy z siebie marionetek już w tak młodym wieku. Lubisz kawę? - proszę bardzo, pij ale nie obnoś się z tym tak, jakbyś robił jakiś chwalebny czyn. Nie kłóć się z matką o fajki - ona chce twojego dobra. Nie kłam/chwal się ilu już partnerów miałaś - to wcale nie świadczy o dorosłości...
Dorosłym jest człowiek odpowiedzialny i świadomy swoich czynów. Bawiąc się w teatrzyk i grając ciągle pod publiczkę w pewnym momencie zatracimy swoją autentyczność i staniemy się szarą, nudną masą ludzi.
Bądź sobą i nie staraj się na siłę postarzać. Doczekasz wymarzonej pełnoletniości. Jeszcze zdążysz się nią znudzić...

Jeżeli kogokolwiek uraziłam - przepraszam. Wyrażam jedynie własne zdanie. Jest ono może kontrowersyjne ale przynajmniej moje własne.

wtorek, 17 kwietnia 2012

Królowa nauk...? Zmora życia - matematyka!

Tak. Matematyka... Na samą myśl robi mi się słabo.
Dlaczego dzisiaj akurat taki temat? Bo własnie skończyła uczyć się do jutrzejszego zaliczania. Postanowiłam, że odstresuję się nieco opisując jak wygląda moja 'przygoda' z matmą na przestrzeni mojego życia.
Pierwszy raz spotkałam się z matmą w przedszkolu. Proste liczenie na paluszkach, gry z wykorzystaniem figur, uczenie się nazw i układanie zapałek. Brzmi nieźle. Świetnie się też przy tym bawiłam. Bywały dni, że upominała m się do nauczycielek byśmy przeprowadzili lekcję matematyki.
Bardzo lubiłam liczyć. Kojarzenie matmy z takimi fajnymi grami jakich nauczyłam się w przedszkolu sprawiło, że nie miałam z nią problemów. Liczenie sprawiało mi przyjemność. Z resztą... Byłam najlepsza w klasie! Uwielbiałam się chwalić przed koleżankami że znam tyle a tyle liczb, pisałam je na tablicy dumna z własnej wiedzy.
Z taką właśnie nabytą wiedzą podreptałam do podstawówki. Pierwsze trzy lata minęły świetnie - prawie same szóstki! Brałam udział w licznych konkursach w których zajmowałam wysokie miejsca. Miałam się czym szczycić. Chociaż matma na tym poziomie już zaczęła się różnić od tej przedszkolnej (nieznacznie, ale zawsze jakoś) to moja miłość do tej 'królowej nauk' nie przygasała.
Kolejne lata (klasy 4-6) też raczej były spokojne. Nadal brałam udział w konkursach ale już nie byłam najlepsza.Kilku rzeczy nie rozumiałam, z nielicznymi miałam problemy. Wykucie zazwyczaj redukowało problem ale sam fakt, że zaczęły się pojawiać budził niepokój.
Gimnazjum. Problemów coraz więcej, beznadziejna nauczycielka... Dawała fory i praktycznie nic nie robiliśmy na lekcjach. Zero nauki. Może i fajnie, mieliśmy wolne lekcje...Ale nic stamtąd nie wyniosłam. Żadnej wiedzy. To jak trzy bezsensownie zmarnowane lata...
Przestałam brać udział w konkursach - nie miałam szans z uczniami z innych klas. Z kujonami. Mieli lepszych nauczycieli, ja siedziałam w klasie która otrzymała nauczycielkę beznadziejną. Od razu zaznaczam że nie mam nic do kujonów - niech kują, przyda im się to. Sama nie raz kuję i się tego nie wstydzę.
W liceum zaczęła się tragedia. Dosłownie!
Nauczycielka - straszna. Tak naprawdę to gdyby nie ona to dalej lubiłabym ten przedmiot. Terroryzowała nas. Baliśmy się jej do tego stopnia, że dziewczyny przed lekcją łykały środki na uspokojenie. A zdarzały się i omdlenia. Była straszna. Krzyczała, zastraszała... Połowa klasy miała na półrocze jedynki. W tym i ja! Uczennica która brała udział w konkursach i tak lubiła matmę... Czułam się okropnie. Jakbym dostała w twarz. Ale mniejsza z tym.
Chwała, że udało nam się zmienić nauczyciela bo nie wiem jak bym wydoliła. No ale... Kolejne lata w plecy. To babsko nie nauczyło mnie niczego, wręcz sterroryzowało i zniechęciło. Właśnie przez nią gdy teraz zabieram się do nauki matmy to momentalnie wzbiera we mnie gniew i zaczyna boleć mnie głowa. To są tak zwane nerwobóle. Tak mam i tyle.
Efekt? Nie umiem matmy. Nie ogarniam tego co obecnie robimy na lekcjach (mamy już inną nauczycielkę) a za pasem matura. Obowiązkowa.
Próbne zdaję... ledwo ledwo. Ale co będzie z tą majową? To jedna wielka loteria. Los pokaże czy zdam. Modlę się o to cholerne 30%. Do szczęścia nie potrzeba mi wiele. Byleby zdać. I tak na studia wynik się nie liczy.
Cała 'przygoda' z matmą zaczęła się fajnie, potem przerodziła się w koszmar senny. Często łapie mnie dołek, bo nie wiem co z nią począć. Strasznie boję się matury.
Podsumowując: Po co napisałam ten artykuł? Po to by uświadomić niektórym (zwłaszcza rodzicom), że czasami złe oceny z matmy nie są spowodowane lenistwem. Takich ludzi jak ja jest wielu. Zaczynają świetnie a kończą mizernie.
Dużą rolę w edukacji odgrywa nauczyciel - jeśli jest dobry i umie tłumaczyć to nawet szkolny osioł załapie kiedyś tą matmę. Jeśli jest na odwrót i belfer to lebiega... To nie ma co nawet pomarzyć o świetnych wynikach. Taka prawda.
Na koniec, mogę tylko mieć nadzieję, że zdam. Trzymam kciuki za wszystkich maturzystów a i Wy trzymajcie za mnie. Będzie dobrze, mam nadzieję :D

poniedziałek, 16 kwietnia 2012

Początek

Pierwszy post. Po co właściwie ten blog i co na nim będzie?
Otóż, na swoim blogu postaram się wyrażać własne zdanie na różne tematy, przybliżać czytelników własne zainteresowania, dzielić się doświadczeniami i wiedzą.
Nie będzie to dziennik - niestety, nie jestem w stanie pisać codziennie. Postaram się jednak robić to w miarę regularnie.
Posty będą długie i każdy będzie pisany w formie artykułu, dłuższej wypowiedzi.
Nie pozostaję więc nic innego jak zachęcić do przeglądania i komentowania :D

Pierwszy artykuł już niebawem!