wtorek, 17 kwietnia 2012

Królowa nauk...? Zmora życia - matematyka!

Tak. Matematyka... Na samą myśl robi mi się słabo.
Dlaczego dzisiaj akurat taki temat? Bo własnie skończyła uczyć się do jutrzejszego zaliczania. Postanowiłam, że odstresuję się nieco opisując jak wygląda moja 'przygoda' z matmą na przestrzeni mojego życia.
Pierwszy raz spotkałam się z matmą w przedszkolu. Proste liczenie na paluszkach, gry z wykorzystaniem figur, uczenie się nazw i układanie zapałek. Brzmi nieźle. Świetnie się też przy tym bawiłam. Bywały dni, że upominała m się do nauczycielek byśmy przeprowadzili lekcję matematyki.
Bardzo lubiłam liczyć. Kojarzenie matmy z takimi fajnymi grami jakich nauczyłam się w przedszkolu sprawiło, że nie miałam z nią problemów. Liczenie sprawiało mi przyjemność. Z resztą... Byłam najlepsza w klasie! Uwielbiałam się chwalić przed koleżankami że znam tyle a tyle liczb, pisałam je na tablicy dumna z własnej wiedzy.
Z taką właśnie nabytą wiedzą podreptałam do podstawówki. Pierwsze trzy lata minęły świetnie - prawie same szóstki! Brałam udział w licznych konkursach w których zajmowałam wysokie miejsca. Miałam się czym szczycić. Chociaż matma na tym poziomie już zaczęła się różnić od tej przedszkolnej (nieznacznie, ale zawsze jakoś) to moja miłość do tej 'królowej nauk' nie przygasała.
Kolejne lata (klasy 4-6) też raczej były spokojne. Nadal brałam udział w konkursach ale już nie byłam najlepsza.Kilku rzeczy nie rozumiałam, z nielicznymi miałam problemy. Wykucie zazwyczaj redukowało problem ale sam fakt, że zaczęły się pojawiać budził niepokój.
Gimnazjum. Problemów coraz więcej, beznadziejna nauczycielka... Dawała fory i praktycznie nic nie robiliśmy na lekcjach. Zero nauki. Może i fajnie, mieliśmy wolne lekcje...Ale nic stamtąd nie wyniosłam. Żadnej wiedzy. To jak trzy bezsensownie zmarnowane lata...
Przestałam brać udział w konkursach - nie miałam szans z uczniami z innych klas. Z kujonami. Mieli lepszych nauczycieli, ja siedziałam w klasie która otrzymała nauczycielkę beznadziejną. Od razu zaznaczam że nie mam nic do kujonów - niech kują, przyda im się to. Sama nie raz kuję i się tego nie wstydzę.
W liceum zaczęła się tragedia. Dosłownie!
Nauczycielka - straszna. Tak naprawdę to gdyby nie ona to dalej lubiłabym ten przedmiot. Terroryzowała nas. Baliśmy się jej do tego stopnia, że dziewczyny przed lekcją łykały środki na uspokojenie. A zdarzały się i omdlenia. Była straszna. Krzyczała, zastraszała... Połowa klasy miała na półrocze jedynki. W tym i ja! Uczennica która brała udział w konkursach i tak lubiła matmę... Czułam się okropnie. Jakbym dostała w twarz. Ale mniejsza z tym.
Chwała, że udało nam się zmienić nauczyciela bo nie wiem jak bym wydoliła. No ale... Kolejne lata w plecy. To babsko nie nauczyło mnie niczego, wręcz sterroryzowało i zniechęciło. Właśnie przez nią gdy teraz zabieram się do nauki matmy to momentalnie wzbiera we mnie gniew i zaczyna boleć mnie głowa. To są tak zwane nerwobóle. Tak mam i tyle.
Efekt? Nie umiem matmy. Nie ogarniam tego co obecnie robimy na lekcjach (mamy już inną nauczycielkę) a za pasem matura. Obowiązkowa.
Próbne zdaję... ledwo ledwo. Ale co będzie z tą majową? To jedna wielka loteria. Los pokaże czy zdam. Modlę się o to cholerne 30%. Do szczęścia nie potrzeba mi wiele. Byleby zdać. I tak na studia wynik się nie liczy.
Cała 'przygoda' z matmą zaczęła się fajnie, potem przerodziła się w koszmar senny. Często łapie mnie dołek, bo nie wiem co z nią począć. Strasznie boję się matury.
Podsumowując: Po co napisałam ten artykuł? Po to by uświadomić niektórym (zwłaszcza rodzicom), że czasami złe oceny z matmy nie są spowodowane lenistwem. Takich ludzi jak ja jest wielu. Zaczynają świetnie a kończą mizernie.
Dużą rolę w edukacji odgrywa nauczyciel - jeśli jest dobry i umie tłumaczyć to nawet szkolny osioł załapie kiedyś tą matmę. Jeśli jest na odwrót i belfer to lebiega... To nie ma co nawet pomarzyć o świetnych wynikach. Taka prawda.
Na koniec, mogę tylko mieć nadzieję, że zdam. Trzymam kciuki za wszystkich maturzystów a i Wy trzymajcie za mnie. Będzie dobrze, mam nadzieję :D

1 komentarz: